http://tygodnik.onet.pl/wwwylacznie/rosja-w-glowach-czyli-ukraina-wschodnia-patrzy-na-kijow/1kkhx Jewgeni Żylin, twarz antymajdanowego ruchu w Charkowie, 5 lutego 2014 r. Jewgeni Żylin, twarz antymajdanowego ruchu w Charkowie, 5 lutego 2014 r. Foto: SERGIY BOBOK / AFP Pojechałem na wschodnią Ukrainę. Chciałem usłyszeć od mieszkańców tych rejonów, silnie zrusyfikowanych, co sądzą o sytuacji w ich kraju - pisze z Ukrainy wschodniej Krzysztof Renik. O marzeniach Ukraińców z zachodniej i środkowej Ukrainy, którzy wspierają obywatelski ruch Majdanu, wiemy wiele. Mniej wiemy o tych, którzy z rezerwą, a nawet z obawą patrzą na to, co dzieje się w kraju od ponad dwóch miesięcy. A mieszkają oni głównie na wschodniej Ukrainie. Siła rosyjskiej propagandy W drodze ku wschodniej Ukrainie mijałem Krasnodar, stolicę rosyjskiego Kubania. To ojczyzna Kozaków, którzy otwarcie mówią, że skłonni są bronić prorosyjskiego porządku na Ukrainie, głównie na Krymie. W stronę granicy rosyjsko-ukraińskiej jechałem marszrutką w towarzystwie Rosjanina, który od 27 lat mieszka na Krymie, jako zasłużony towarzysz Związku Sowieckiego. Z Rosji wracał do domu. Kiedyś był oficerem marynarki na Dalekim Wschodzie. Takich jak on Rosjan mieszkają na Krymie tysiące. Mają ukraińskie paszporty, ale z nostalgią wspominają czasy Sowietów i cenią sobie rosyjski „parasol” roztoczony nad Ukrainą. Boris Iwanowicz Juchtanowicz był rozmowny, nie krył się z ocenami. Był z pewnością głosem prorosyjskiego i antyeuropejskiego nurtu w społeczeństwie ukraińskim: – Do władz rwą się ugrupowania otwarcie faszystowskie, a dla niepoznaki mówią, że chodzi o zbliżenie z Unią Europejską. Te ugrupowania podkarmiane są przez Unię i Amerykanów. Odnajdywałem w tych słowa pokłosie dawnej sowieckiej propagandy, ale i pogłos sygnałów płynących dziś z Moskwy. Kreml oskarża Zachód o „ingerencję w wewnętrzne sprawy Ukrainy”, ignorując obywatelski charakter protestów. Przekaz płynący z rosyjskich mediów w stronę Ukrainy jest taki właśnie: oto faszyści i banderowcy chcą obalić prawowite władze. A Boris Iwanowicz wierzył i w Moskwę, i w prezydenta Ukrainy: – Janukowycz mógłby już dawno dać odpór ugrupowaniom profaszystowskim. Ale nie miał w swych działaniach wsparcia. Lewica nie wspierała go wystarczająco mocno. Został sam, doszło do chaosu i bałganu. On nie dostrzega niestety, że rozwija się faszyzm. Ten chaos, to zdaniem Juchtanowicza oczywiście efekt działań Zachodu: – Poczucie bezkarności wśród protestujących jest efektem wskazówek z Europy i Ameryki. A o co chodzi konkretnie? Doprecyzujmy: O ruch bezwizowy, otwartość granic i tak dalej.
Te niecne działania i niepotrzebne ustępstwa, które w optyce zachodniej są elementem wolności i swobód obywatelskich, mają cel, który Boris Iwanowicz definiuje następująco: – To wszystko jest oczywiście robione po to, by oddzielić Ukrainę od Rosji. Widać wyraźne, że oderwanie zachodniej części Ukrainy już Zachodowi i Ameryce nie wystarcza.
A zatem znowu spisek, którego finałem miałby być podział Ukrainy. Dobrzy bracia z Moskwy chcą temu oczywiście zapobiec: – Rozpad kraju jest możliwy, ale i Janukowycz, i Rosja chcą ochronić jedność Ukrainy – przekonuje Boris Iwanowicz.
Na granicy rosyjsko-ukraińskiej rozstaję się z towarzyszem podróży marszrutką. – Proszę się nie obrażać, ale agenci wpływu spokojnie wjeżdżają dziś na Ukrainę i prowadzą swoją rozbijacką robotę – rzuca na pożegnanie. Poczułem się nieswojo...
Kłopoty z tożsamością
Można oczywiście powiedzieć, że opinie Borisa Iwanowicza to margines. Że to głos ludzi, którzy nie porzucili sowieckiej mentalności. Jednak na rosyjsko-ukraińskim pograniczu i na Krymie, a także w południowo-wschodniej części kraju słychać je często. Wschodnie regiony Ukrainy są w dużym stopniu zrusyfikowane, a część ludzi stąd nadal widzi w Moskwie „starszego brata”.
Dalsza droga prowadziła do Zaporoża. Miasta nad Dnieprem, stolicy regionu, gdzie niegdyś rozkwitała słynna zaporoska Sicz. Była to kraina ludzi wolnych, dla których wolność stanowiła podstawową wartość. Co z tego zostało?
W Zaporożu trafiłem na niedzielny wiec popierający kijowski Euromajdan. Odbył się, choć wcześniej miejscowy Berkut brutalnie rozprawił się tu z protestującymi. Wiec zgromadził około 1500 osób, mniej niż wcześniej. Pałki przestraszyły więc wielu, którzy swe poparcie dla majdanowych haseł woleli ograniczyć do rozmów w domach.
Doktora Siergieja Pawłowskiego, aktywistę zaporoskiego Majdanu, pytam o tutejszych Kozaków. Słyszę: – Kozactwo zaporoskie dziś już nie istnieje.
Stojąca obok prof. Natasza Torkut, lingwistka z miejscowego uniwersytetu, a także współorganizatorka Euromajdanu, dodaje: – W mieście nie ma niestety wyraźnego poczucia tożsamości narodowej.
Powody wyjaśnia Pawłowski: – W 1928 r., gdy rozpoczęto industralizację miasta, przyjechało tu wielu przedstawicieli tzw. lumpenproletariatu. W tej masie zwiezionej do Zaporoża prawdziwe zaginęło Kozactwo, już wcześniej poddane wyniszczeniu w rewolucyjnych latach 1918-1920.
Czy zatem poszukiwanie zaporoskiej Kozaczyzny zaowocuje fiaskiem? Czy lata komunizmu zakończyły jego epokę? – Duch Kozactwa, o którym tak wiele się mówi, z pewnością jest jeszcze żywy, ale już raczej tylko głęboko w podświadomości – to słowa profesor Torkut. Przysłuchująca się Marija wtrąca: – Tu jest dużo klasy robotniczej, a ona jest zastraszona. Ci ludzie wierzą w dobrego cara, a jednocześnie bardzo się boją.
Pytanie o kozackie organizacje Zaporoża, które przecież istnieją, Pawłowski kwituje: – Nie mu już tu Kozaków, a te organizacje nie reprezentują prawdziwego Kozactwa.
Prof. Torkut uzupełnia: – To Kozactwo, które widzimy obecnie, to raczej tacy pokazowi, sztuczni Kozacy. Zakładają wprawdzie mundury, ale nie są to mundury ukraińskie, tylko Kozaków z Kubania, czyli Kozaków rosyjskich. Ci ludzie wspierają obecne władze.
Choć więc prawdziwych Kozaków już nie ma, ludzie wspierający Euromajdan z Zaporoża często nawiązują w swych wystąpieniach do kozackiego ducha i umiłowania wolności. Tak, operują mitem. Ale i mity mają to do siebie, że przywoływane z uporem, niekiedy ożywają...
Brutalnie i boleśnie
Zaporoże od Charkowa dzieli trzy do pięciu godzin jazdy pociągiem. Trafiam na wagony, które jadą z Krymu do Moskwy. Wydarzenia na zachodniej Ukrainie i w Kijowie są przedmiotem rozmów pasażerów. Ci jadący do Moskwy nie ukrywają poglądów podobnych do Borisa Iwanowicza. – Rosja nie powinna pomagać Ukrainie. To niewdzięczny naród, który bez Rosji nie da sobie rady. Ukraińcy i tak zwrócą się w końcu z prośbą o pomoc do Moskwy – peroruje zażywny jegomość, który okazuje się być dawnym oficerem sowieckim, mieszkającym na Krymie. Jest obywatelem Ukrainy, ale serce ma rosyjskie.
W Charkowie, nawet w porównaniu z Zaporożem, protesty były dotąd nikłe. Gdy odwiedzałem to miasto, odbywał się przemarsz protestacyjny ze stadionu miejscowego klubu piłkarskiego „Metalist” pod pomnik Tarasa Szewczenki w centrum. Prawda, było zimno, ale czy to wystarczające wytłumaczenie, że w proteście wzięło udział nie więcej niż trzysta osób? Charków to miasto ponad milionowe.
Kiedy rozmawiam o protestach na wschodniej Ukrainie z Zurabem Alasanią, charkowskim dziennikarzem i szefem grupy Media-Port, słyszę: – Protesty w Dniepropietrowsku i Zaporożu były dławione, brutalnie i boleśnie. Ta część Ukrainy spróbowała coś zrobić i otrzymała twardą odpowiedź. Władza pokazała uczestnikom protestów, jak może się z nimi obejść. Dlatego teraz na wschodzie władze obwodów mówią, że każdy protest zostanie zdławiony. Widzieliście, co zrobiliśmy z nimi, to samo zrobimy z wami: tak mówią nam rządzący.
Kiedy pod pomnikiem Szewczenki, już po odśpiewaniu hymnu, po wezwaniach, by liczniej popierać kijowski Euromajdan, pytam, czy charkowianie będą wspierać liczebniej antyrządowe protesty, słyszę: – Sytuacja społeczno-polityczna jest na Ukrainie zróżnicowana, a w społeczeństwie panują odmienne nastroje w różnych obwodach, więc i scenariusze protestów powinny być inne. To, co jest dobre na zachodzie, niekoniecznie udaje się na wschodzie...
Wizja podziału
Fakt: na Ukrainie istnieją odmienne światy społeczno-polityczne. Odmienne jest też nasilenie protestów, odmienne sposób reagowania przez władze. Ewgen Zacharow, charkowski działacz praw człowieka, wyjaśniał to tak: – W jednej części kraju rzeczywistość to faktyczne zastąpienie władzy strukturami alternatywnymi, stworzenie komitetów obwodowych, które przyjęły na siebie zadania administracji państwowej. Jest też część kraju, gdzie trwa walka między reprezentantami Majdanu i władzami, gdzie trwają represje. I jest pozostała część, gdzie w pełni rządzi prezydencka Partia Regionów, gotowa zacząć represje, gdy tylko nastąpi dogodny moment.
Mieszkańcy wschodniej Ukrainy coraz częściej zastanawiają się, czy możliwy jest podział Ukrainy na dwa państwa. Nie brak też opinii, że dążenie do podziału Ukrainy to scenariusz pisany w Moskwie. – Ten plan jest realizowany. Pojawiły się doniesienia, że z Rosji przyjechało wielu ludzi, którzy deklarują, iż będą bronić ukraińskich władz. To dotyczy zwłaszcza Krymu. Rosyjscy kozacy mówią, że mogą podesłać piętnaście tysięcy ludzi, jeżeli ktoś ich poprosi. Wszystko zmierza ku temu, że będą kolejne prowokacje, a ludność będzie terroryzowana – uważa Zacharow.
Wschodnia Ukraina ma dla Rosji dużą wartość. To region silnie uprzemysłowiony, z zasobami naturalnymi. Choć dane z ostatnich lat wskazują, że PKB rośnie szybciej na zachodzie i w centrum Ukrainy, a udział regionów zachodnich i centralnych w PKB kraju przewyższa już to, co wnosi ukraiński wschód.
Tak czy inaczej: podróż po wschodniej Ukrainie uświadamia, jak podzielone jest społeczeństwo Ukrainy. I że na wschodzie dominuje postawa wyczekiwania i rezerwy. Zurab Alasania nie ma wątpliwości: – Charków czeka, czym się to wszystko zakończy. Tak jak cały wschód.
KRZYSZTOF RENIK jest dziennikarzem Polskiego Radia.
|